Ochotnica MTB 4 Towers – wyścig z piekła rodem
- 17 sierpnia 2020
- Brak komentarzy
Czworo naszych zawodników postanowiło zmierzyć się z gorczańskimi ściankami podczas wyścigu etapowego. Oczywiście na najdłuższym dystansie HELL. Poniżej trzymająca w napięciu relacja Łukasz, Bartka i Arka
Po czterech dniach wracam z piekła. Ochotnica MTB 4 Towers na dystansie HELL. Nazwa dystansu oddaje charakter wyścigu. Nic dodać, nic ująć.
Nie licząc ITT na trzech etapach zrobiliśmy 8250m w pionie na niecałych 200km. Można sobie wyliczyć nastromienie. Gorczańskie ściany nie mają w sobie nic z finezji sudeckich singli. Pod górę brutalne pchanie po ziemno -kamienistych drogach. W dół nawalanka wymytymi rynnami i polami skalnych gruzowisk. Weryfikacja wytrzymałości sprzętu i zawodnika. Pod górę właściwie tylko dwie opcje: jeśli chcesz się ścigać zaginasz się na maksa i wypychasz, albo stajesz i idziesz z buta. Na pół gwizdka jechać się po prostu nie da. Jeden raz w roku, specjalnie na ten wyścig, chowam zębatkę 34 z przodu. Zjazdy to z kolei w znacznej mierze test na mocną psychikę. Niewiele było odcinków trudnych technicznie. Lepsze czasy osiąga ten, kto bardziej zaryzykuje na rozmytych, kamienistych drogach. Na szczęście w trybie wyścigowym wyłącza się myślenie i strach przed glebą.
Podobnie, jak rok temu, rywalizacja na najdłuższym dystansie była spektakularnym pojedynkiem do ostatnich kilometrów wyścigu. Tym razem godnym rywalem okazał się Albert Głowa. Dwa etapy wygrałem, dwukrotnie byłem trzeci. Bilans czasów okazał się korzystniejszy dla rywala i rywalizację zakończyłem na drugim miejscu.
Czy jest niedosyt? Pewnie tak. Rozczarowanie? Na pewno nie. Włożyłem w treningi dużo pracy, dobrze się przygotowałem i forma była zadowalająca. Przejechałem wyścig bezbłędnie, bez defektów lub upadków. Na wyścigu wykonałem swoją robotę. Jeśli ktoś wie, co znaczy „jechać głową”, to tak od połowy dystansu wyglądał ostatni etap. Z powodu upału i przegrzania wiedziałem ,że nie mam żadnych szans na atak i nadrobienia straty niecałych dwóch minut w generalce. Musiałem jak najdłużej utrzymać się z rywalami, nie puszczać koła i nie okazywać, że jadę już na limicie. Czekać na ewentualne błędy, bo wyścig etapowy zawsze jedzie się do ostatniego kilometra.. Dociągnąłem tak do połowy ostatniego podjazdu i tu siły mojego organizmu zupełnie się wyczerpały.
Wyścig z piekła rodem. Póki co, sezon skazany na straty okazuje się obfity w mega atrakcyjne imprezy, dobrą dyspozycję i wyniki. W kalendarzu już czekają zapisane kolejne pozycje. Oby wszystko szło zgodnie planem.
Och…co to był za ścig. Ochotnica MTB 4 Towers czyli 4 dni w piekle.
W tym roku stanęliśmy szerszym niż przed rokiem 4 osobowym składem Mitutoyo AZS Wratislavia na starcie piekielnego wyścigu w przepięknych Gorcach z cudowną panoramą na Tatry, Beskid Sądecki, Pieniny. Poza prologiem (6km i 550m wzniosu) mieliśmy do pokonania blisko 8500m przewyższenia na 200km. Co przekładało się na pionowe podjazdy na pełnym zagięciu, tutaj nie ma kalkulacji – kto nie przepycha korby ten idzie z buta. Z kolei zjazdy wymagające pełnej koncentracji po kamienistych rumowiskach przeplatanych wymytymi rynnami testujące psychikę i odwagę.
Prolog skończyłem na 12 miejscu Open. Dodatkowo w parze z Łukaszem zajęliśmy 2 miejsce 🙂 W pierwszym „normalnym” dniu ścigania czekało nas 56 km i 2500 m w pionie. Do 35 km jechałem przyzwoicie w TOP 10, niestety słońce, 32 stopnie i pojazdy na otwartych przestrzeniach zebrały żniwo, zagotowałem silnik i w trybie ECO dojechałem na 14 miejscu OPEN, dzięki czemu udało się wygrać etap w parach. Do trzeciego najcięższego etapu (66 km i 2900 m pionu) stanąłem już odpowiednio nawodniony. Temperatura jeszcze wyższa niż dnia poprzedniego, ale mniej otwartych przestrzeni, za to ściany jeszcze bardziej strome – po starcie podjazd asfaltem sięgający 30% nachylenia. Większą część trasy przejechałem w TOP 10, do połowy w towarzystwie Arka. Ostatni podjazd na Gorc (1228m n.p.m.) pozwolił zyskać jeszcze 1 lokatę, pozostał już tylko 7 km zjazd (z Gorca do Ochotnicy), na którym łapię kapcia w przednim kole, mimo wszystko próbuję zjeżdżać licząc na samouszczelnienie opony. Niestety bez skutku. Szybka kalkulacja, dopompowuje oponę 1,5 minuty i zjeżdżam 600-700 m, czynność powtarzam 5 razy zbiegając techniczne odcinki po kamieniach żeby nie rozwalić karbonowych obręczy.
Na szczęście dla mnie ostatni 3 km to zjazd po asfalcie – siadam na tylnym kole i zjeżdżam na kapciu. Koniec końców docieram na miejscu 18 Open, tracąc przez awarie 9 miejsc i 20 minut. Do ostatniego etapu (65 km 2800 m) dzięki naszemu managerowi Kamil stanąłem z nową oponą idealną na takie warunki. Wiedziałem też że pierwszy 9 km podjazd trzeba pojechać mocno, żeby potem na najdłuższym 10 km zjeździe nie zostać zablokowanym. Do 31 km jechałem mocno i samotnie, potem dojechała grupka, lekko zagotowałem się na podjeździe z grzejącym pod 30 stopni słońcem w plecy. Odżyłem na 40 km , wyprzedziłem kolejne 2 osoby, dorzuciłem trochę na zjeździe i podkręciłem jeszcze na ostatnim podjeździe, poprawiając na ostatnim – najlepszym zjeździe całej imprezy. Etap skończyłem 9 Open wygrywając przy okazji klasyfikację generalną par, a indywidualnie 13 Open i 8 w M3 (bez defektu byłoby 4 miejsca wyżej)
No samemu bym się nie podjął wycieczki do Gorca w odległym dla mnie Beskidzie. Dlatego dobrze jest mieć kumpli, którzy od czasu do czasu pomogą wyjść poza strefę komfortu!
Druga w tym roku etapówka, w kompletnie nowych rejonach, oj dużo miałem obaw związanych z tym startem. Straszyły przewyższenia, straszyła nieznana lokalizacja, renoma ciężkich tras. Straszył wirus. Nie wiedziałem, czy będę miał co i jak sensownie zjeść. Na szczęście moje zmartwienia były nieuzasadnione. Ochotnica MTB 4 Towers to bardzo przyzwoita, godna polecenia, ciężka i dobrze zorganizowana etapówka. Rozpoczęło się w czwartek od prologu, w którym zająłem 20 miejsce (niestety tylko 54 uczestników na najdłuższym dystansie), a czas był taki sobie.
Po nauczce z Teplic jednak, gdzie 10 km zniszczyło mnie masakrycznie, zdecydowanie nie dawałem z siebie wszystkiego w obliczu kolejnych dni ścigania. I już pierwszy „normalny” etap przyniósł poprawę, zameldowałem się na 12 miejscu! Trochę martwiło mnie słońce, 32 stopnie to już trochę dużo i przy długim wysiłku potrafi dać bardzo mocno w kość. I tu pojawiły się pierwsze błędy. Odwodniłem się, nie zjadłem też należycie dużo i na trzeci dzień przyszedł głęboki kryzys w połowie trasy, słaby czas i ponownie 20. miejsce 🙁 Wziąłem sie za siebie, czyli zjadłem dwa dania, pół pizzy i nie wiadomo co jeszcze, płyny w opór, ostatniego dnia ustawiłem się na szarym końcu stawki czekając na swoje i im dalej byliśmy, tym pozycja była wyższa.
Na samym finiszu – podjazd, zjazd, sprint do mety zyskałem 3 pozycje i wbiłem się do Top 10! Przy odrobinie lepszej strategii, podobny wynik powinienem był wykręcić każdego dnia 😉 Super było poznać nowe rejony z zaufanymi ludźmi, poznać parę nowych osób zmotywowanych do wymagającego MTB. Szkoda jedynie bezwartościowych i niebezpiecznych ze względu na otwarty ruch zjazdów po asfalcie, ale w tych rejonach niestety wybór tras przez góry jest niewielki, zwłaszcza w porównaniu z Sudetami. Co do trudności technicznej, cóż, myślałem, że będzie ciężej 😉 Ale „czeskiej sudeckiej szkole” mało kto jest w stanie dorównać. P.S. Super robota fotografów, zdjęcia często kilka godzin po zakończeniu etapu.