Nova Cup DOLNÍ MORAVA MČR XCM
Mistrzostwa Czech XCM w Polsce? Tego jeszcze chyba nie było. Trasa w Masywie Śnieżnika z pewnością była godna krajowego czempionatu. Kamil, Łukasz i Arek dzielą się wrażeniami z tego wyjątkowego wyścigu.
A gdyby tak Mistrzostwa w maratonie MTB odbyły się w końcu w górach na zacnej trasie 115 km / 4000 metrów przewyższenia? A jednak się odbyły, i to w Polsce… ale dla Czechów tak dla ironii :).
Sprawdziłem w ubiegłą sobotę 25 lipca jak to jest się upodlić ponad 8 godzin jazdy na rowerze MTB w górach. Szacowałem że zajmie to jakieś 7-7,5 godziny po ostatnich wojażach na MTB Trilogy, ale z formy sprzed 3 tygodni niewiele zostało, a do tego trasa była wyjątkowo zdradziecka. Początkowe 30km i 1200 metrów up poszło szybko i dało się ugotować, a ostanie 25 km to techniczna rzeźba w dół i w górę oraz kondycyjny killer 1000 metrów przewyższenia… Garmin Climb Pro wyliczył 19 podjazdów i 4000 metrów przewyższenia na ponad 110km. Do tego delikatne modyfikacje trasy już w terenie i ten profil będzie mi się śnił po nocach… Dobrze że miałem ze sobą GoPro i mogłem w ramach autoterapii pogadać sobie do kamery zrobić vlog-a (który już w krótce)
Kamil Dziedzic
Jestem pełen uznania dla Łukasza Klimaszewskiego który tą trasę pokonał w 6,5 godziny zajmując 20 miejsce OPEN wśród tak mocnej stawki Czechów. Co prawda do Ondreja Cinka trochę jeszcze brakuje (ten to jakiś kosmita 5,5 godziny?!?!? Jak to możliwe, że Ondrej zjazdy robi szybciej niż ludzie na rowerach enduro) ale nie nam się z nim równać – amatorom ze sportowym zacięciem :). Arek szybko mnie odstawił na pierwszym podjeździe i sądziłem, że go nie zobaczę na trasie ani nie wyprzedzę. Byłem bardzo zdziwiony, gdy po 47 km i jakiś 3 godzinach jazdy go dogoniłem, a potem nawet wyprzedziłem. Później ja z kolei miałem mega-hiper-ultra-giga bombę, takiej której nie pamiętam. Moje 15-20 minut przewagi roztrwoniłem. Chciałem z Płoszyny zjechać do Stronia Śląskiego, ale wcześniej na 50 km spotkałem wycofującego się Dariusz Poroś i niesiony endorfinami stwierdziłem że dojadę chociaż bym miał się na czworakach do mety wdrapać…
Kamil
Najgorsze było jednak od 90 km, gdy w końcu trudności techniczne na zjazdach i totalny brak koncentracji dały się we znaku. Tu bardzo pomogła znajomość tras z Trójmorskiego Wierch. Nieznajomość Małego Śnieżnika nie pomogła. Pożyczony od Łukasza amortyzator Manitou 120 mm (dzięki wielki Łuki!) który dawał trochę więcej marginesu błędu, sztyca regulowana i full – na takim zmęczeniu można było trochę więcej sobie pozwolić. I gdy znowu do mnie na 95 km dojechał Arek, to nagle wstąpiły we mnie super moce. Okazało się, że na 99 km był jeszcze jeden bufet, coś zjadłem, wziąłem tabletkę magnezu i pogoniłem. Pod górę Arek na technicznych ścieżkach jeszcze dawał radę, chociaż widać było że trzeba sporo się na hardtailu namęczyć. Natomiast w dół to go tak zniszczyłem, że chłopak chyba już przegląda strony rowerowe w celu zakupienia fulla…
Ostatni podjazd 2 km i 200 metrów przewyższenia dłużył się niemiłosiernie, myślami byłem juz na mecie a tu czekał mnie jeszcze flow-trail Dolni Morava, którego przejechałem wyjątkowo wolno, samotnie, już na auto-pilocie. Końcówka po trawie, jakieś opony ominąłem bo Czech coś dziwnie krzyczał – myślałem że trudne… i META!
Nova Cup, Vena Hornych, Mistrzostwa Czech XCM… co to może zwiastować? Jeden z najbardziej przerąbanych maratonów, jakie jechałem do tej pory. Serio. Bardziej zniszczyła mnie chyba tylko trasa Mistrzostw Europu na słowackim Horalu trzy lata temu. Jednocześnie jeden z bardziej satysfakcjonujących wyników.
20. miejsce Open w tej stawce wstydu nie przynosi. Jakąś kategorię jeszcze wygrałem, zgarniając żaroodporną brytfankę (sic!) i zapas batoników białkowych, których nie przeję chyba przez rok. Do pokonania było 115 km i 4100 metrów w pionie. Trasa w mniej więcej 1/3 prowadziła korzenistymi singlami szlaku granicznego, co z pewnością dodatkowo wysysało energię. Co ciekawe w niemal połowie przechodziła przez… terytorium Polski. Mieliśmy więc Mistrzostwa Czech niejako u siebie.
Łukasz Klimaszewski
Okolice Masywu Śnieżnika należą do moich ulubionych. Mam tu zjeżdżone chyba wszystkie szlaki. Jak się okazało, jednak nie wszystkie. Mega trasa, mega poziom sportowy naszych południowych sąsiadów. Umieją się bawić! Najdłuższy dystans ukończyło łącznie… około 170 osób! Z czego tylko mniej więcej pierwsza czterdziestka zamknęła się w czasie siedmiu godzin. Gdzie jesteśmy z naszym rodzimym „giga”?
W przygotowania do wyścigu i całego, nietypowego sezonu, włożyłem sporo pracy i mogę ocenić, ze byłem w naprawdę dobrej dyspozycji. Plan treningów Cyclo Trener sprawdził się bardzo dobrze. Do ostatnich kilometrów byłem wstanie walczyć o wyrwanie jeszcze choćby jeszcze jednej pozycji wyżej. Ostatnie półtorej godziny były już katorgą. Ale to właśnie lubię najbardziej w długich dystansach.
Ten moment wyścigu, gdy kończą się zapasy energii, przychodzi odwodnienie, skurcze, dekoncentracja. Nierzadko jedzie się wielokilometrowy podjazd z tymi samymi rywalami – koło w koło. Niby każdy jedzie swoje i nie ma bezpośredniego kontaktu między rywalami, ale wojna nerwów cały czas trwa. Spojrzenia ukradkiem, podkręcanie tempa. kto wytrzyma, a kto spuchnie. Warto wyszukiwać takie imprezy, warto dla nich trenować.
ŁUKASZ KLIMASZEWSKI
Wielce ironiczne jest to, że w Polsce tak ciężkich zawodów nie ma. Zaś te najbliżej takiej męczarni mają dumne przymiotniki „Ultra” albo „Extreme”, a i tak są łatwiejsze. Tymczasem Czesi swoje Mistrzostwa MTB puszczają po trasie, która w połowie prowadzi po polskiej stronie Masywu Śnieżnika.
110 km, 4000 metrów w pionie, a do tego większość po takiej trasie, że nadgarstki odpadają od łupania po wielkich sudeckich głazach i wymytych bagnistych porośniętych kosodrzewiną zboczach. Łącznie wyszło mi ponad 8 godzin jazdy, miejsce w drugiej setce, więc trochę wstyd i jest nad czym pracować, ale najważniejsze, że cały dystans miałem frajdę z jazdy i chęć do walki, a co zjadłem na bufetach to moje 😉
Arek Kuna
A wiele poświęceń kosztował mnie już sam start w Mistrzostwach Czech, bo nocując po polskiej stronie granicy, musieliśmy wstać przed 5 rano, ruszyć tuż po. Widok porannych opuszczonych Sudetów, jeleni przekraczających drogę, porannego czeskiego motoraka sunącego po jednotorowej linii kolejowej u podnóża gór pozostanie niezapomniany. W Dolní Morava zameldowaliśmy się chwilę po 6, o 7.00 stawką niemal 200 zawodników (!), szkoda, że ledwo garstki z Polski, głównie naszej wrocławskiej czteroosobowej ekipy (plus jeszcze mniejsze reprezentacje Strzelina i Świecia). Ruszyliśmy. Trochę mógłbym narzekać, że powietrze uciekało z opon, a rzep czegoś tam nie trzymał, ale te kilkanaście minut w jedną czy drugą stronę, nie robiło tu aż takiej różnicy 🙂 Kluczowe, że zawody ukończyłem bezboleśnie, zaliczając tylko jeden fikołek u podnóża Trójmorskiego Wierchu – nie wstyd się w takim miejscu rozkraczyć 😉
Na pewno będę chciał na Mistrzostwa Czech jeszcze wrócić, szczególnie jeśli ponownie będą biegły tak wyjątkową trasą 🙂 Przy okazji serdeczne gratulacje dla Łukasza Klimaszewskiego, bo wycisnąć w takiej stawce 20 miejsce Open tuż za i przed wieloma prosami w pełni skupionymi na kolarstwie z najwyższej międzynarodowej klasy zapleczem w postaci zapasowych kół i serwisantów za każdym cięższym zjazdem to nie lada wyczyn.
ARKADIUSZ KUNA