UCI Gravel World Series
Jedna z dwunastu edycji na świecie, będąca jednocześnie kwalifikacjami do MŚ. Naszą drużynę reprezentowali Łukasz Klimaszewski i Arek Kuna.
Wyjątkowa okazja, aby „na własnym podwórku” wystartować na jednej z 12 edycji na świecie. Zajęte 9. miejsce, z którego jestem bardzo zadowolony. To był naprawdę dobry, ale bardzo wyczerpujący wyścig.
Jak się spodziewałem, od samego startu pod Stóg Izerski poszedł pełen gaz. Paru zawodników oderwało się, ja zostałem na czele drugiej grupy. Dyspozycja tego dnia na podjazdach była naprawdę dobra. Z nieco większą rezerwą podchodziłem do zjazdów. Część zawodników leciała na pełnym ryzyku. Pędząc 50km/h po górskim szlaku, każdy niezauważony kamień lub koleina z dużym prawdopodobieństwem kończy się jednak glebą lub kapciem. Musiałem nadrabiać do grupy na podjazdach, choć patrząc po sieczce w czołówce, spowodowanej defektami i upadkami, nie była to zła strategia.
Końcowe 30 km było bardzo ciężkie z powodu upału. Treningi na długich dystansach przyniosły jednak efekt, bo perspektywa 100km wygląda teraz zupełnie inaczej. Do ostatnich podjazdów udało się zachować sporo sił i jechać mocno. W pewnym momencie awansowałem na 6. lub 7. miejsca. Szkoda, że na ostatnich 3km był kiepski fragment trasy po wypłukanym, kamiennym gruzowisku. Z przedniej opony zaczęło schodzić mi powietrze, a konieczność bardzo ostrożnej jazdy skutkowała stratą pozycji na ostatnich kilkuset metrach przed metą. Ostatecznie 9. miejsce w tak mocnej stawce brałbym przed wyścigiem w ciemno. Cały wyścig charakterem wysiłku i rywalizacji przypominał bardzo XCM, stanowiło miła odmianę po zeszłym tygodniu.
Przy okazji zawody dały mi kwalifikacje na Mistrzostwa Świata. Do tej pory nie brałem pod uwagę tego startu. Często jednak niewykorzystane okazje już więcej się nie pojawiają. Start w takiej imprezie byłby na pewno czymś wyjątkowym. Będę więc starał się zrealizować marzenie i wystartować we Włoszech na początku października Za tydzień Szuter Master, za dwa
Mistrzostwa Polski.
W trzydziestostopniowym upale lepiej się wygląda niż jeździ, taka prawda. To było solidne starcie, nie tylko z warunkami, ale przede wszystkim z moimi wewnętrznymi siłami chaosu, które regularnie zaburzają moje funkcjonowanie w cywilizowanym świecie.
Mega dawno nie czułem tak dużej presji na sobie, a za wszystko tak naprawdę byłem odpowiedzialny ja sam! W sobotę na wyjątkowo dobrze mi znanych trasach z Świeradowa-Zdroju mocno międzynarodowe i silne zbiorowisko startujących ruszyło walczyć z dystansem niecałych 100 km w ramach debiutującej w tym roku serii UCI Gran Fondo World Series i edycji Gravel Adventure Poland. Brzmi dumnie, prawda? No i stąd ta spina. Tylko po co? Czy ktoś mi za to płaci? Po prostu mega mi zależało, żeby pokazać się z jak najmocniejszej strony, jak to zwykle historycznie w Izerach mi wychodziło. Stąd, zabijałem się myślami o wszystkim, co może pójść nie tak. A stres, proszę ja was, zżera kalorie i męczy organizm.
Pierwsza wtopa wyszła wieczorem przed startem. Przy przepakowaniu wyczaiłem brak baterii do opuszczanej sztycy. No zgubiłem! W gravelu zmieniłem swoje podejście do sprzętu na mocno progresywne i staram się testować dużo rozwiązań. Jednym z nich jest specjalny dropper, który opuszcza mi za kliknięciem z kierownicy siodełko o 75 milimetrów. W MTB wykorzystywany już masowo, w szosie czy gravelu to wciąż egzotyka. Już myślałem, że przyjdzie mi jechać bez tej asysty, ale na szczęście Łukasz Klimaszewski poratował zapasowym prądem w plastikowej kostce.
Druga wtopa – podjazd z Świeradowa na Stóg Izerski. Jest to 21 – 40 minut katowania 7 km i 380 m wzniesienia od samego startu. A na nim byłem ustawiony dosyć blisko Maja Włoszczowska, która często pisze o tym, że już nie trenuje 😉 Pomyślałem, że może tym razem dam radę utrzymać tempo tej najbardziej utytułowanej polskiej zawodniczki. Oj, ale to był błąd! Dodatkowo, chyba już wtedy brała mnie infekcja, bo w połowie podjazdu górne drogi oddechowe zapiekły super okrutnie, gdy w nogach drzemał niewykorzystany zapas mocy. Zwolniłem o połowę i pokonałem podjazd… najgorzej w ciągu ostatnich 5 lat (28:00 vs rekord 25:42)
Reszta wyścigu to już klasyczne odbicie się po twardym lądowaniu a raczej zderzeniu z rzeczywistością. Konsekwentnie podciągałem tempo i podbijałem pozycje w stawce. Moją bronią oprócz wytrzymałości i pamięci trasy była magiczna sztyca, która pomagała niekoniecznie samą szybkością zjeżdżania, ale komfortową aero pozycją, zluzowanymi mięśniami i mniejszym ryzykiem rozwalenia opon. Pomiary odcinkowe wykazały awanse pozycji: 62. -> 56. -> 47. -> 45. na 177 startujących.
Bardzo mi zależało. Chciałem się zmieścić w 4 godzinach. Marzyłem o kwalifikacji na Gravelowe Mistrzostwa Świata. Do 4 godzin zabrakło mi 2 minut, do załapania się na elitarny wyścig w Wenecji 25 minut, lub 11,5 miesiąca, bo tyle mnie dzieliło od starszej kategorii wiekowej, gdzie już bym wywalczył swoje luzikiem z uzyskanym czasem 🙂
Serdeczne gratulacje dla Łukasza za zdobyty mimo kapcia na końcówce awans na Mistrzostwa Świata i ostatecznie 2. miejsce wśród Polaków i 9. miejsce w wyścigu. Tymczasem ja popracuję nad odzyskaniem zabawowego podejścia do pasji od startu do mety, a nie od końca pierwszego podjazdu 😃