Krzysiek Łukasik – o tym weekendzie chciałbym jak najszybciej zapomnieć
W poprzedni weekend zaliczyłem dwa wyścigi. W sobotę wystartowałem w organizowanym w Lubomierzu maratonie Kargula i Pawlaka. Była to mocno lokalna impreza, jednak solidne jak na polskie warunki premie finansowe sprawiły, że na starcie stawiło się kilku głodnych sukcesu zawodników z wyższej półki (w tym ja :)) ). W mojej ocenie, był to bardzo specyficzny wyścig – piwko w pakiecie startowym, start lotny poprzedzony 10 km jazdy za quadem i potem wycieczkowe tempo przez 30 km wyścigu.
Niestety, nie wiem jak było potem, bo na kartoflisku w okolicach 40 km przebiłem oponę. Klasyczna sytuacja – nabój nie chce się wkręcić, pompka nie działa a dętka, którą woże od dłuższego czasu okazuję się dziurawa… Szalę goryczy przelewa rozlany (w nieodgadniony dla mnie sposób) ekran garmina… Ostatecznie z wyścigu zamiast z kopertą z tysiaczkiem wracam ze sporymi stratami. 🙁
Po wszelkich sobotnich kłopotach, w moich oponach wylądowały dętki i 3,5 bara w każdym z kół. Z takim zestawem i poczuciem, że gorzej być nie może stanąłem na starcie niedzielnego “Kaczmarka” w Dziwiszowie. Pierwsza połowa maratonu przebiegała zgodnie z planem, chociaż zjazdy z takim ciśnieniem w oponach wychodziły mi fatalnie. Niestety, na początku drugiej pętli wyraźnie mnie odcięło. Grupka, z którą jechałem bez problemu odjechała a ja zacząłem jechać jak turysta. Tak toczyłem się przez kolejne kilometry, bezskutecznie próbując zmusić się do szybszej jazdy. Moich morali nie podnosili kolejni zawodnicy wyprzedzający mnie jak przysłowiowy “wóz z łajnem”. Tak doturlałem się do mety, zajmując ostatecznie 10 miejsce.
Co zrozumiałe, o tym weekendzie chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Trudno, czasami tak bywa. Mam nadzieję, że limit pecha na drugą część sezonu został już wyczerpany. 🙂