Karny prysznic dla leniuchów – Bike Maraton w Obiszowie

Kto obijał się na trasie w Obiszowie, załapał się na prysznic z nieba. Po czterech godzinach od startu giga, piaszczysta trasa spłynęła strumieniami wody.

Foto: Kasia Rokosz

Do wyścigu podszedłem z czysta głową, bez presji na konkretne miejsce, więc i wynik sam wyszedł dobry.

Po asfaltowym rozjeździe udało mi się dość dobrze wbić w czołówkę peletonu. Tempo bardzo szarpane, po każdym zakręcie dokręcanie na maksa. Dla mnie mordęga. W końcówce pierwszej pętli  za sprawą JBG2 stawka zaczęła się rwać. Próbowaliśmy pospawać z Kubą, ale zabrakło nam dynamiki. Z nami zostało jeszcze dwóch lub trzech zawodników, zupełnie nieprzydatnych w gonieniu peletonu.  

Foto: Kasia Rokosz

Na początku kolejnej rundy naszliśmy samotnego  Mikołaja Dziewę. Od razu się z nim porozumiałem widząc, że obydwaj kumamy o co chodzi w tym wyścigu.  Dwie trzecie trasy przed nami – trzeba jechać mocno i w współpracować. Walczyć o jak najlepszy wynik open, a nie czaić się na kole i liczyć nie wiadomo na co.

Pojechaliśmy mocno  po zmianach, doganiając jeszcze jakiegoś „spadochroniarza”  z czołówki. Zawsze to jedno oczko wyżej. Na końcówce rundy urwaliśmy, wiozącą się za nami grupę i ostatnią rundę przejechaliśmy już we dwóch. Dobrze rozporządzałem zasobami, więc do końca zachowałem zapas sił. Tym razem w końcówce wyścigu decydującą rolę odgrywała zdolność do generowania jak największej mocy na krótkich podjazdach.  T u więcej do powiedzenia miał Mikołaj i na metę wjechałem chwilę po nim. 

Z siódmego miejsca OPEN jestem zadowolony. Pojechałem dobry wyścig, na 100% moich możliwości jak na charakterystykę obiszowskiej trasy. Każdy podjazd i dokręcenie po zakręcie na pełnym zagięciu.

Foto: Kasia Rokosz

Bike Maraton Obiszów, czyli dramat w 3 aktach (rundach) na liczącej 91 km i 1600 m przewyższenia trasie.


W tym roku do Obiszowa wybrałem się świadomie (chęć zdobycia punktów do klasyfikacji drużynowej OPEN), żeby nie napisać z premedytacją – kusiło mnie sprawdzenie jak na tej wyboistej trasie poradzi sobie rower z pełnym zawieszeniem. Pierwsza runda minęła bardzo szybko – jazda w grupie, pełne skupienie i delektowanie się komfortem jaki niewątpliwie dawał full.

Foto: Kasia Rokosz


Na drugą rundę wjechałem około 25 pozycji OPEN z myślą, że to może być dobry wyścig! Niestety w połowie II rundy (47km) odcięło mnie zupełnie. Tętno spadło poniżej 160, korby odbiły, a w nogach beton. Jakby tego było mało, żołądek zbuntował się. Z trudem dojechałem do końca drugiej rundy (60km). Wjeżdżając na 3 kółko przeszła przez głowę myśl, żeby się wycofać – ale nie po to tu przyjechałem, żeby nie ukończyć. Ostatnie 30km to walka (z samym sobą) o przetrwanie i utrzymanie się na rowerze. Żeby nie było za łatwo to 9-10km przed metą przyszła burza – po uklepanych singlach zaczęły płynąć strumienie, a temperatura spadła. Ostatecznie po 4,5h jazdy dotoczyłem się do mety w tempie wycieczkowym 49 OPEN

Video z zawodów wraz z komentarzami zawodników po starcie przygotowane przez Łukasza Rudkiewicza