Debiut zawodnika MTB na Szosowym Klasyku Miękinia

Na co dzień jest MTB. Był epizod przełajowy. Teraz przyszedł czas na kolejną dyscyplinę kolarstwa, czyli start na szosie. W piątek wypakowałem rower z pudełka.Sobotę zmitrężyłem na testowaniu miliona ustawień geometrii. W końcu przyszedł upragniony moment, gdy można uciąć rurę sterową, skręcić wszystko w całości i jechać. A jak pojechał Łukasz Klimaszewski w Szosowym Klasyku?

Wykres mocy – niezła sieczka. To na pewno nie jest charakterystyka górskiego maratonu mtb. Blisko 50% czasu „bimbania” w strefie 1. Oraz aż 10% na pełnym gazie w najwyższej strefie. Chuderlawy góral raczej nie ma tu czego szukać.

Na szosie nigdy wcześniej nie startowałem, więc  przed startem miałem lekkiego pietra. Czy nie wywalę na pierwszym winklu lub nie odpadnę z peletonu przy najbliższej okazji? Wiedziałem tylko, że nie można się trzepać, robić „rybki”, zmieniać toru jazdy na zakręcie i  nadużywać hamulców.

Ostatni bastion dętek właśnie upadł. Opony bezdętkowe na szosie są super!

Przez pierwsze okrążenie ogarniałem sytuację i starałem się nie zrobić niczego głupiego. Wyszedł niestety brak wyczucia peletonu i doświadczenia. Przy bocznym wietrze, gdy wszyscy zjeżdżali do zawietrznej, niejednokrotnie zostawałem jak frajer po niewłaściwej stronie – sam na sam z wiatrem. Z okrążenia na okrążenie jechało się jednak coraz lepiej i zacząłem czerpać wielką radość z szybkiej jazdy, pokonywania zakrętów, gonienia ucieczek. Ostatecznie udało mi się dojechać w pierwszej grupie peletonu. Utrzymanie sprinterów na ostatnich 200 metrach było poza moim zasięgiem. Ale i tak wynik jest w miarę ok.

Start w zawodach szosowych był naprawdę bardzo przyjemnym doświadczeniem. O ile szczerze nienawidzę płaskich „gonek MTB”, przejechanie 103 km ze średnią 40 km/h było ciekawe.

Łukasz Klimaszewski