Debiut zawodnika MTB na Szosowym Klasyku Miękinia
Na co dzień jest MTB. Był epizod przełajowy. Teraz przyszedł czas na kolejną dyscyplinę kolarstwa, czyli start na szosie. W piątek wypakowałem rower z pudełka.Sobotę zmitrężyłem na testowaniu miliona ustawień geometrii. W końcu przyszedł upragniony moment, gdy można uciąć rurę sterową, skręcić wszystko w całości i jechać. A jak pojechał Łukasz Klimaszewski w Szosowym Klasyku?
Na szosie nigdy wcześniej nie startowałem, więc przed startem miałem lekkiego pietra. Czy nie wywalę na pierwszym winklu lub nie odpadnę z peletonu przy najbliższej okazji? Wiedziałem tylko, że nie można się trzepać, robić „rybki”, zmieniać toru jazdy na zakręcie i nadużywać hamulców.
Przez pierwsze okrążenie ogarniałem sytuację i starałem się nie zrobić niczego głupiego. Wyszedł niestety brak wyczucia peletonu i doświadczenia. Przy bocznym wietrze, gdy wszyscy zjeżdżali do zawietrznej, niejednokrotnie zostawałem jak frajer po niewłaściwej stronie – sam na sam z wiatrem. Z okrążenia na okrążenie jechało się jednak coraz lepiej i zacząłem czerpać wielką radość z szybkiej jazdy, pokonywania zakrętów, gonienia ucieczek. Ostatecznie udało mi się dojechać w pierwszej grupie peletonu. Utrzymanie sprinterów na ostatnich 200 metrach było poza moim zasięgiem. Ale i tak wynik jest w miarę ok.
Start w zawodach szosowych był naprawdę bardzo przyjemnym doświadczeniem. O ile szczerze nienawidzę płaskich „gonek MTB”, przejechanie 103 km ze średnią 40 km/h było ciekawe.
Łukasz Klimaszewski