Blog: Okiem managera o Pucharze Polski XCO w Białej

To co spotkało nas na Pucharze Polski MTB XCO w Białej, mającego w tym roku międzynarodową kategorie UCI C3, przerosło wyobrażenia. Już od 2015 roku wiedzieliśmy, gdy po raz pierwszy odbył się tam PP, że padający deszcz, sprawi że specyficzna trasa w parku, składająca się z bardzo krótkich, ale sztywnych podjazdów, będzie w warunkach ciągłych opadów nieprzejezdna. Wtedy spadł deszcz w trakcie wyścigu elity mężczyzn i wywrócił do góry nogami podium. Myśleliśmy, że organizator na to się przygotował i albo ma trasę alternatywną w planie awaryjnym, albo chociaż podjazdy zostały utwardzone.

W 2017 roku deszcz padał nieprzerwanie od rana. Jeszcze kategorie młodzików, juniorów młodszych i mastersów oraz amatorów, ścigających się w godzinach 9:30 do 12:30, mieli nie takich złych warunków – co prawda większość to bieg z rowerem pod górę, ale w dół dało się jechać, bo ciągle padający deszcz skutecznie obmywał rowery z błota, które nie blokowało kół. To co zrobiło się później, a więc na wyścigi kobiet (elita, juniorka, juniorka młodsza) przejdzie chyba do niechlubnej historii wyścigów PP XCO jako tego najmniej mającego wspólnego z rywalizacją sportową na rowerze MTB. Deszcz przestał padać, zrobiło się ciepło, parno i duszno, a błoto tak kleiło się do opon i rowerów, że uniemożliwiało całkowicie jazdę nie tylko w górę, ale i w dół, a zablokowane koła utrudniały nawet prowadzenie roweru. Dziewczyny chcąc podnieść sprzęt, nie miały tyle sił, bo rowery zamiast startowych 10 kg ważyły 2 razy więcej czyli nierzadko i po 20 kg. To była abstrakcja i absurd. Swoją drogą, jak komisarz międzynarodowy UCI mógł do czegoś takiego dopuścić… – według mnie wyniki tego wyścigu, powinny być po prostu anulowane.

Szczytem abstrakcji może się wydawać to, że niektóre z pań, które przetrwały i nie urwały: przerzutek, łańcuchów czy innych części roweru w tych błotnych warunkach, postanowiły w strefie technicznej zdemontować koła i pokonać wyścig z samymi ramami rowerów wraz całym osprzętem i tabliczką z numerem startowym (nota bene tabliczka zgodnie z przepisami powinna być na sztywnym materiale, a nie miękkim banerze który zwijał się i utrudniał sędziom odczytanie numeru startowego). To był akt desperacji, ale też niezwykle ambitnego podejścia, by ten chory wyścig (skrócony w trakcie rywalizacji z 5 do 4 okrążeń dla elity kobiet, co też jest zabronione w przepisach, ale w tych wyjątkowych warunkach poniekąd zrozumiałe) po prostu ukończyć i nie mieć „DNF” przy swoim nazwisku jak 30% zawodniczek.

W wyścigu elity mężczyzn i juniorów, który rozpoczął się po godzinie 15:00, warunki pozostały bez zmian, ale każdy już wiedział co go czeka i część osób odpowiednio się przygotowała – bidony z wodą, cienkie opony typu semi-slick (specjalne opony na błoto w rozmiarze większym niż 2,0 były jednak bez sensu, bo zaraz się zaklejały i blokowały obracanie kół). Na moją prośbę (managera i trenera drużyny Mitutoyo AZS Wratislavia, Kamila Dziedzica) delikatnie przesunięto taśmę, wstawiono barierki i dzięki temu dodano jeden asfaltowy podjazd w połowie rundy, gdzie rowery choć trochę miały szansę się oczyścić, a zawodnicy pojechać coś także do góry (reszta podjazdów była nie do wyjechania). To jedyny zabieg organizatora, by choć trochę uratować tą imprezę – były jeszcze możliwości zmian trasy w parku, były alejki brukowane czy wyłożone kostką, ale tego nie zrobiono – brakło osób funkcyjnych i raczej czasu, a przede wszystkim planu awaryjnego.

Wyścig elity mężczyzn i juniorów miał zaskakujący przebieg, sporo defektów tylnych kół (zawodniczki prawdopodobnie wydeptały sporo szkła na trasie) oraz problemów technicznych związanych z błotem, zmieniało liderów, . W tych warunkach niestety kompletnie nie odnalazł się nasz zawodnik elity, Krzysztof Łukasik, który w 2015 roku tutaj wygrał a w 2016 był drugi. Siłą woli i ogromnym samozaparciem ukończył wyścig bez defektu na 10. pozycji. W juniorach swoich pełni możliwości nie mógł wykazać nasz mocny na podjazdach, ale w siodle na rowerze, Jakub Kowalczyk, który na skróconym do 3 rund wyścigu (co ciekawe, juniorzy jechali tyle samo okrążeń co juniorzy młodsi i po tej samej trasie, a czas najlepszego zawodnika w juniorach był o blisko 5 minut większy! – to świadczy o tym jak trudne i fatalne do jazdy były warunki) zajął 5. miejsce i niestety nie uzyskał kwalifikacji na Mistrzostwa Europy MTB XCO, gdyż zawodnicy liczący się w walce o miejsca, byli w tym wyścigu lepsi. Moim zdaniem, ten wyścig po prostu nie powinien być brany pod uwagę w kwalifikacjach, bo z rywalizacją na rowerze MTB nie miał NIC WSPÓLNEGO. Przykre to, ale jak powiedział, bardzo dojrzale Kuba – „wszyscy mieli takie same warunki i wygrał lepszy”. Wygrał zawodnik, który ściga się także w kolarstwie przełajowym, więc tutaj czuł się „jak ryba w wodzie”.

Nasz drugi z juniorów, Dominik Dańkowski, już na pierwszym okrążeniu miał defekt tylnego koła, jednak w biegach jako triathlonista jest naprawdę niezły, szybko dobiegł do bufetu technicznego, gdzie manager drużyny razem z zawodnikiem Adamem Wąsowiczem, sprawnie wymienili tylne koło i Dominik mógł walczyć dalej. Brakło ledwie 3 sekund do miejsca w TOP10 i pierwszych punktów UCI, Dominik kończy na miejscu 11. Ale z wyścigu na wyścig jest progres i jeszcze nie pokazał w pełni na co go stać w tym sezonie.

W elicie kobiet Karolina Cierluk nie potrafiła złapać właściwego sobie rytmu do jazdy, a w sumie to warunki jak wspomniałem, były wtedy najtrudniejsze i ciężko było w ogóle jechać na rowerze. Wielkie gratulacje i słowa uznania należą się za determinację w ukończeniu wyścigu i dotarciu do mety na 7. miejscu – w tym przypadku nawet bez kół w rowerze, bo na taki pomysł, zgodny z przepisami PZKol i UCI (jak się okazuje wbrew interpretacji innych trenerów) wpadło także kilka zawodniczek.

Adam Wąsowicz w wyścigu juniorów młodszych, mając już kwalifikację do Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży, pokazał że i w tak trudnych warunkach potrafi jeździć. Mimo groźnego upadku na jednym ze zjazdów, wstał i nie poddał się, kończąc na 10. miejscu, gdzie stawka w tej kategorii wiekowej jest niezwykle wyrównana.

W sumie najlepsze warunki do ścigania mieli młodzicy i młodziczki w porannym wyścigu. Tu niepoddająca się Hania Fijałkowska dzielnie walczyła z błotem, wdrapując się na kolejne podjazdy i odważnie pokonując błotne zjazdy. Ukończyła rywalizację na 2. miejscu, ale według mojej opinii, wyniki, a zwłaszcza różnica czasowa na mecie, nie oddają tego co działo się w rzeczywistości – młodzicy jechali skróconą rundę, a na trasie, jak się okazało w rozmowie z sędzią głównym podczas próby złożenia protestu, nie było ŻADNEGO SĘDZIEGO, który by zapisywał numery startowe i była opcja weryfikacji prawidłowości pokonanej trasy… to według mnie, nie przystaje na zawody rangi Pucharu Polski, także w kategorii młodzik i młodziczka.

Nasi młodzicy, Wojtek Łukaszewicz i Olek Basińscy, od początku wiedzieli, że będzie ciężko i trudno, ale walczyli do końca. Dla Wojtka to tak naprawdę dopiero pierwsze starty w tak poważnych imprezach i tu duże słowa uznania, że mimo problemów technicznych z rowerem (ciągle spadający łańcuch z nowej, oryginalnej zębatki Shimano XT M8000), ukończył wyścig, nie poddał się, a miejsce na mecie nie miało tak dużego znaczenia – był 16. Olek chyba zbyt dosłownie potraktował rady, by zmniejszyć ciśnienie w oponach i gdzieś na trasie przebił oponę w trakcie wyścigu. Wyścigu który był krótki i szybki, przez co przy nazwisku pojawiło się, drugi raz z rzędu, niechlubne „DNF”. Mamy nadzieję, że to ostatni „pech” i do trzech razy sztuka, a na najbliższym wyścigu wszystko pójdzie jak najlepiej.

Na koniec wspomnę jeszcze o wyścigu kategorii masters, cyklosport i amator. Tym razem organizator zdecydował się o osobnym starcie dla tej kategorii. Sam miałem wziąć udział w tym wyścigu, ale mając w planie niedzielny start w Pucharze Strefy MTB Sudety w Walimiu, po prostu odpuściłem, bo chodzenie z rowerem to nie jest to, co lubię najbardziej, a w błocie już się najeździłem wiele – był taki sezon Maratonów Rowerowych MTB Cyklokarpaty.pl, gdzie na 10 wyścigu 8 było w totalnym błocie, a co zawody trzeba było wymieniać klocki hamulcowe, a nawet obręcze (wtedy jeszcze v-brake). Tu swoich sił postanowił spróbować Marek Nawrocki, nasz trener młodzików i mechanik drużyny, który już startował w Białymstoku i Wałbrzychu na Pucharze Polski MTB XCO w kat. cyklosport. Niestety, upadek na rockagrdenie (który był tak źle wykonany i niebezpieczny, że po każdym przejedzie kamienie zmieniały swoje ułożenie, a upadek na nie był bolesny, bo kamienie były bardzo ostre) sprawił, że nie był w stanie dalej jechać. Jednak chcąc udowodnić sobie i pokazać tzw. „hart ducha”, a raczej upartość w dążeniu do celu, przeszedł resztę trasy z rowerem pieszo i ukończył rywalizację na 4. miejscu, nie ma DNF (did not finish) przy swoim nazwisku, co dla większości zawodników nie jest powodem do dumy.

Wyścig Pucharu Polski MTB XCO w Białej z roku 2017 przeszedł do historii. Będziemy długo go wspominać, pewnie do końca naszej kolarskiej kariery. Jedak w przyszłości zastanowimy się raz jeszcze, czy przyjechać do Białej na ściganie XCO, jeśli organizator nie zmodyfikuje trasy i nie przygotuje się na każde warunki, także te najgorsze…

Kamil Dziedzic

Brak komentarzy do "Blog: Okiem managera o Pucharze Polski XCO w Białej"