Blog: Okiem managera – Mistrzostwa Polski w maratonie MTB 2017 Wałbrzych
Mistrzostwa Polski w maratonie MTB to brzmi dumnie – pomyślałem. A rozgrywane niedaleko Wrocławia, na lubianym cyklu Bike Maraton, w ramach #10 edycji w Wałbrzychu, na fajnej trasie, ze sporą ilością przewyższeń – kusiły.
Kamil Dziedzic: Zjazdy znam, podjazdy są srogie, GIGA ma 70 km i 2500 m w górę – to naprawdę sporo. Na krótszym dystansie MEGA jest 50 km i 1700 m. Wychodzi, że pętla, którą jedzie się dwa razy ma 20 km i 800 m w górę.
Jako posiadacz „elitarnej licencji związkowej cykloplacka” vel cyklosport, w sumie taka „karta wędkarska”, miałem możliwość ustawić się w początkowym sektorze i przez chwilę chociaż po starcie pojechać z elitą. Na początku przez jakieś 2,5 km tempo nie było zabójcze, cała grupa jechała razem, co mnie zdziwiło, jednak parę zakrętów, pewnie prowadzące auto odjechało, podjazd i rura – ruszyli. Wiadomo było, że z moją „formą” długo się nie utrzymam – nie ma kiedy jeździć, trenować „bardziej na poważnie”. Teraz przyszło mi czekać na juniorów – chciałem zobaczyć jak moi klubowi juniorzy sobie radzą i jakie pozycje zajmują oraz na elitę kobiet i jak radzi sobie Karolina.
Jak się spodziewałem, szybko bo jeszcze przed końcem pierwszego podjazdu, gdzieś na 5 km doszli mnie juniorzy, którzy startowali 1,5 minuty później – tempo mieli niesamowite, ale coś mi nie pasowało, że w tym pociągu jadący Kuba Kowalczyk mówi do mnie – „O! Cześć Kamil” – jak ja się zaginam na tętnie 180 czy więcej, to ciężko cokolwiek powiedzieć – widocznie tu Kuba jechał „w tlenie”, a pozycja koło 10. miejsca nie wróżyła dobrze – liczyłem jednak na to, że długi dystans i Kuba się wykaże i rozkręci. Dalej jechał Dominik, wyraźnie podmęczony i w sumie długo nikt znajomy z teamu mnie nie wyprzedzał. Po jakimś czasie kolejny junior Marcin, który jechał wyraźnie wolniej i musiałem go werbalnie zmotywować do mocniejszej jazdy – później mijałem biedaka z kapciem, a dętki nie chciał „bo i tak to nic nie da” – słaba postawa, bo najważniejsze to ukończyć – często powtarzam młodym. No nic.
Dalej najechała mnie czołówka elity kobiet – Michalina, Karolina Sowa czy Gabi jechały mocno pod górę, słychać ich było z daleka – dyszą dość charakterystycznie, a na zjazdach fajnie się chwilę jechało za Gabi – widać, że zawodniczka z cross-country strachu nie ma. Kolejna górka i zostałem w tyle – taki to ze mnie amator, trener, człowiek od wszystkiego, ale mający najmniej czasu na swój trening czy jazdę na rowerze „just for fun”.
Dopiero po jakiejś 1 godzinie dojechała do mnie Karolina, wyraźnie ubita i nie zadowolona ze swojej jazdy, dodatkowo z problemami technicznymi – spadający łańcuch z zębatki Shimano XT 30T – „kurczę, a mówiłem, żeby te Shimanowskie wyrzucić i jeździć na czymkolwiek innym, ale z N/W, bo wtedy działa i nie spada, a wygląda na to, że Shimano niestety chyba wadliwe” – pomyślałem, ale co zrobić. Wcześniej działało, a teraz akurat na MP złośliwość rzeczy martwych. Karolina nieustraszona zatrzymywała się, zakładała łańcuch po zjeździe i jechała dalej. I pod którąś górkę w końcu mi odjechała, a ja bliżej 2 godzin jazdy wyraźnie zacząłem słabnąć. Po drodze jeszcze spotkałem Basię Borowiecką, która złapała laczka i użyła pianki do uszczelnienia – pierwszy raz widziałem (a akurat z daleka to na podjeździe było dobrze widoczne), żeby jakiś uszczelniacz faktycznie zadziałał – a była to najtańsza pianka tego typu z Decathlonu (chyba dla nich robi Michelin), a więc ciekawa sprawa.
No i Basia odjechała dalej, a ja gasłem w oczach. Ani jedzenie żelków, ani picie regularne wody (izotoniki Oshee na bufetach niestety totalnie mi nie podchodzą), ani mały banan czy coś mi nie pomagało. Widać krótki sen, nie wyspanie się, oglądanie o 4 rano Mistrzostw Świata, brak regularnych treningów i takiej dłuższej jazdy, dodatkowo zbyt grubo się ubrałem, a to też nie sprzyjało – nie służy.
Na bufecie tuż przed rozwidleniem MEGA/GIGA zatankowałem, zjadłem, ale zwątpiłem w jazdę na GIGA. Nie skończyłbym tego w 4 godziny, pewnie nawet w 4h 30 min, pewnie z 5 godzin jazdy by wyszło, a to za długa męka, tym bardziej że to ta sama pętla. Słaby jestem – wymiękłem. I z poczuciem żalu pojechałem do mety. Myśląc, że już będzie lekko, to dopiero zaczął się kryzys. Garmin nieubłaganie pokazywał dopiero 1400 metrów przewyższenia, więc na 10 kilometrach do mety, czekało mnie jeszcze 300 metrów przewyższenia. I prawie tyle było. Męka straszna, bo dopiero wtedy mnie naprawdę odcięło. Wygląda na to, że ponad 3 godziny to już dla mnie za dużo.
Jakoś się doturlałem do mety. Ostatnie zjazdy były naprawdę grube. Byłem w szoku, że je dodano, tym bardziej, że na mokro łatwo to nie było, stromo, i na zmęczeniu jechało się to ciężko – tam gdzie rower poprowadził. Tu żałowałem, że nie miałem regulowanej sztycy, bo na takie stromizny bardzo by się przydała i ułatwiła balansowanie rowerem.
Generalnie trasa była trudna, zjazdy techniczne i wymagające, a rozdzielenie dystansów GIGA/MEGA od MINI to dobry pomysł – były praktycznie osobne trasy – nie trafiało się na niebezpieczne sytuacje z dublowaniem takich ludzi, chociaż wiem, że GIGA nie miało lekko z MEGA, bo na tych końcowych zjazdach miejsca nie było, a usuwać się ludzie nie chcieli, mimo tego, że po prostu schodzili.
Impreza jak impreza. Zawody jak zawody. Mistrzostwa Polski mogłyby mieć ciut bardziej mistrzowską oprawę, w sumie na zdjęciach poza koszulkami MP to nie widać na podium, że to MP były. Koszulek i medali tyle rozdano w wielu kategoriach, że chyba to się mocno zdewaluowało. Czy tak ma być – nie wiem. Zastanawiam się teraz jak to się dalej potoczy – „wszyscy chcą być Mistrzami Polski”…
Drużynowo jako Mitutoyo AZS Wratislavia niestety nie zabłysnęliśmy na Mistrzostwach Polski i tym Bike Maratonie. Rzekłbym, że polegliśmy po całości. Szkoda. Bo wiem, że wiele osób nastawiało się na te zawody i liczyło na sporo więcej. Ale taki jest sport. Wynik na zawodach to suma wielu czynników. Jeden nie zagra jak trzeba i jest… źle.
Cieszę się, że pojechałem ten wyścig, że mogłem spotkać swoją ekipę Mitutoyo AZS Wratislavia. Dziekuję za wsparcie dla Marzeny i moich najbliższych.
Dla większości sezon zbliża się już ku końcowi, a przede mną jeszcze chyba największa przygoda tego sezonu – wkrótce dowiecie się gdzie wystartuję.