Bike Maraton na bombie – relacja Patryka
To był niezły wyścig. Może nie dla mnie, ale na samą trasę chyba nikt nie może narzekać. „Miniowcy” dużo mniej się pobawili, a prawdziwa jazda była na Mega i Giga. Tam podjazdy wycisną z Ciebie więcej soku niż twoja domowa sokowirówka. Na szybkich i długich zjazdach nie zdołasz zliczyć korzeni i kamieni które pokonujesz.
Moje ręce, szczególnie na drugiej pętli były jak z plasteliny i chyba bolą mnie do dzisiaj. Dla mnie to był bardzo wymagający wyścig. Po pierwszym wymagającym zjeździe ZNOWU soczewka znalazła się na szkle, zamiast pozostać na oku. (nie wiem o co chodzi, ostatnie 2 tygodnie non stop takie problemy mam na rowerze). Po tym incydencie i bombie która trzymała mnie jeszcze po Bike Adventure stwierdziłem, że pojadę sobie ostry trening, zamiast bezsensownie ścigać się, albo raczej próbując. Decyzja, że startuje padła wieczorem dnia poprzedniego. W połowie dystansu nie było juz w zasadzie różnicy, bo tempo mogłem utrzymać tylko jedno. Szczególnie wykańczający był jeden podjazd, pokonywany dwa razy na którym brak formy i ciężkie przełożenie przyprawiało mnie prawie o łzy. Obolały, na nogach, rekach i w klatce wpadłem na metę po 4h i 20 minutach walki.
PS. Czy da się przejechać giga na jednym żelku? Da się. NIE, NIE DA SIĘ. Ale że zapomniałem ich zabrać z domu to tak też zrobiłem ?