Legendarne Rallye Sudety w Czechach oczami Łukasza

Ależ piękną trasę wymyślili Czesi! – krótko podsumowuje swój start Łukasz Klimaszewski – Co roku staram się wynajdywać najciekawsze imprezy maratońskie i wpisywać je w rubryce „do przejechania w przyszłości”. Rallye Sudety w Teplice nad Metuji figurowały tam już od jakiegoś czasu – 113 km i 4000 metrów przewyższenia oraz niesamowite trudności techniczne działają na wyobraźnię.

Z każdą kolejną imprezą zmienia się perspektywa pojmowania pojęcia „najtrudniejsza trasa”, „najtrudniejszy maraton MTB”. Parę lat temu przejechałem część trasy tych zawodów i większość zjazdów określiłem jako niezjeżdżalne. W tym roku akurat te zjazdy pokonałem bez zająknięcia. Cóż z tego, skoro na kolejnych kilometrach natrafiłem na parę elementów, przy których wymiękła moja wyobraźnia, aby zwizualizować sobie pokonanie ich na rowerze. Więc za rok!

Inna sprawa, że już na pierwszy rzut oka było widać, że lokalne „koksy z czołówki” lecą trasę z pamięci i na pewniaka. Na Sudety Challenge to ja miałem bonus za znajomość trasy. W przyszłym roku muszę zrobić sobie małe zgrupowanie w Teplicach nad Metuji. Tu dochodzimy do kwestii znakowania trasy.

Jeśli ktoś narzeka na oznakowanie rodzimych imprez… lepiej niech nie bluźni. W Czechach za wskazówki robiły namalowane znaczki na drzewach, kamieniach itp. Takie rysuneczki w formacie 15 x 15 cm. Strzałki z plastiku, taśmowanie, oznakowanie niebezpiecznych miejsc? Zapomnij! Generalnie każdy z kim rozmawiałem przyznaje, że po prostu na tą imprezę jeździ się rok w rok. Trasa jest ta sama i nikt nie przejmuje oznakowaniem dla nowicjuszy.

Tym, co zawsze wyróżnia maratony w Czechach jak zwykle była atmosfera sportowego święta i zaopatrzenie bufetów. Nie wiem ile dokładnie ich było, ale na pewno wystarczająco dużo. W dodatku na każdym można było dostać pełen bidon picia. Bufety były ponadto tak pomyślane, że obsługa stała na odcinku około 100-200 metrów. Można było złapać bidon, zjeść banana i ewentualnie chwycić jeszcze picie na odchodnym. Nie wiem doprawdy dlaczego na naszych cyklach zawodów nie da się zastosować takich rozwiązań. Zamiast dodawać jakiś bezsensowny pakiet startowy, wolałbym mieć możliwość napić się po ludzku na trasie, a nie łapać w biegu kubek ze 100 ml picia. Nie każdy ma serwisantów i obsługę na zawodach. Drugim pozytywnym elementem byli kibice. Dużo kibiców!

Na błądzeniu po trasie wg Stravy zmarnowałem równo 10 min. Nie licząc straconych dodatkowo sił. Było to 10 min, które dzieliło mnie od miejsca w pierwszej dziesiątce OPEN. Dycha open! Na takiej imprezie – dla mnie byłby to ogromny sukces. Teraz będzie mnie ten fakt pewnie uwierał przez najbliższe miesiące. Do następnego rozrachunku z Rallye Sudety za rok. Start jako rozpoznanie walką na pewno jednak się przydał.

Nie wszystko dało się zjechać widząc to pierwszy raz

Ze swojej dyspozycji i przygotowania jestem bardzo zadowolony. Jazda na poziomie dziesiątki OPEN na najtrudniejszym maratonie w Czechach to już coś. Włożyłem mnóstwo sił w przygotowania i pomimo zajętej lokaty poniżej możliwości (18 miejsce), zawody dały mi bardzo dużo satysfakcji. Bateryjka wystarczyła niemal dokładnie na zakładany czas jazdy. Dopiero ostatnie 20 minut jechałem na zgonie,  a wyścig dla mnie trwał blisko 5 i pół godziny!

Za rok jubileuszowa 25. edycja Rallye Sudety zaplanowana jest na 7 września 2019 r. – warto zanotować sobie to w kalendarzu!

Na maratonie w Czechach obecny był także team manager Kamil Dziedzic (po prawej), który sam spróbował startu w tej legendarnej imprezie i towarzyszył w wyjeździe Łukaszowi Klimaszewskiemu (po lewej)

Brak komentarzy do "Legendarne Rallye Sudety w Czechach oczami Łukasza"